Moje pierwsze opowiadanie o Frerardzie, bądźcie więc wyrozumiali :3
Zasady są takie:
1. Występują pary męsko-męskie, więc jeśli cię to odrzuca- nie czytaj.
2. Postaraj się nie zwracać uwagi na błędy- z góry za nie przepraszam.
3. Rozdziały wstawiam nieregularnie. Nie mam weny- nie napiszę
Miłego czytania :)

środa, 25 stycznia 2012

Rozdział 5

Ha! Dodaję od razu piąty... Jakoś tak trochę wena przybyło :> ENDŻOJ
___________________________________

Zobaczyłem w deszczu czarną postać. Podeszła do mnie i usiadła obok, obejmując mnie ramieniem.
- Mówiłem ci, że nie możesz się zadręczać..
- Jak ty to robisz, ze bez względu na wszystko i tak mnie pocieszasz?- Zapytałem, patrząc smutno na deszcz.
- Nie wiem… Zależy mi… na tobie…- wyszeptał.- nie chce żeby to poczucie winy cię tak niszczyło. Nie mogę na to patrzeć.- Nie wiem jakim cudem, ale to właśnie człowiek którego jeszcze niedawno uważałem za nic, teraz siedział przy mnie i mówił, że mu na mnie zależy. Ktoś inny zostawiłby mnie i pozwolił umrzeć w smutku. Odwróciłem się w jego stronę.
- Przepraszam…
- Słyszałem już to dzisiaj. Nie masz mnie za co przepraszać-uśmiechnął się i przyciągnął do siebie żeby mnie przytulić- Ale jak tak dalej pójdzie to obaj nabawimy się zapalenia płuc.
- Chodź do domu- powiedziałem i pociągnąłem go do drzwi. Cali przemoczeni poszliśmy do mnie do pokoju. Wziąłem z łazienki ręczniki i jeden z nich dałem Gerardowi.
- Chcesz coś suchego do przebrania?- zapytałem. Popatrzył na mnie lekko speszony. Podszedłem do szafy i rzuciłem mu jakieś ciuchy, które według nie, powinny na niego pasować. Kiedy się przebrał wyszedł z łazienki i patrząc debilnym wzrokiem na swoje nogi stwierdził:
- Na serio nie wiem jak można chodzić w tak ciasnych spodniach- zaśmiałem się i podszedłem do łazienkowych drzwi.
- Całkiem nieźle ci w nich- uśmiechnąłem się- ja nie wiem jak można chodzić w jakichkolwiek szerszych.- Trzeba było przyznać, że Gerard w moich ciuchach wyglądał naprawdę dobrze….
 ***
Siedzieliśmy u mnie dość długo, jednak wszystko kiedyś się kończy. Dzisiejszy dzień też. Niebo spowiła ciemność i jedynym źródłem światła był księżyc, gwiazdy.. i lekko świecące uliczne latarnie. Odprowadziłem Gerarda do drzwi i pożegnałem się z nim, mocno go przytulając.
- Dzięki, jeszcze raz.
- Nie ma za co.- odpowiedział z uśmiechem. Nie rozumiałem jak można tak szybko wybaczać ludziom. Musiałem to przyznać- Gerard był niesamowity. Miałem wrażenie, że mogę na niego liczyć. Że nawet gdybym powiedział mu najbardziej upokarzającą rzecz o sobie, nie wyśmiałby mnie… Żałowałem, że muszę się z  nim rozstawać. Kiedy wyszedł, w domu byłem tylko ja. Poszedłem do  kuchni i wyciągnąłem sok z lodówki. Stanąłem przy oknie i znów zaczęły męczyć mnie myśli o Maxie… Musiałem znaleźć sobie zajęcie żeby o tym nie myśleć. Postanowiłem zrobić kolację. Wyciągnąłem jakieś warzywa i zacząłem kroić je z myślą o sałatce, kiedy z całej sily przejechałem sobie ostrym narzędziem po palcu. Krew zaczęła cieknąć mi wzdłuż zranionego miejsca. Dopiero przez ten ból zapomniałem o wszystkich problemach. Wziąłem nóż i przejechałem ostrzem wzdłuż żyły przy nadgarstku. Teraz jeszcze bardziej nie myślałem o problemach. Ból ręki przyćmił wszystko. Zostawiłem niedokończoną kolację i poszedłem do swojego pokoju. Nie zwracając uwagi na moją ranę padłem na lóżko.
 ***
Obudził mnie jak zwykle dźwięk mojego budzika. Wstałem zadziwiająco szybko i poszedłem do łazienki. Kiedy myłem twarz zobaczyłem długą ranę na mojej ręce. Zaschnięta krew znajdowała się na mojej bluzce…  Otarłem lekko ranę i poszedłem po cos do ubrania. Nie chciałem żeby było widać co sobie zrobiłem. Było mi głupio, ze nie umiałem sobie inaczej poradzić z dręczącymi mnie myślami. Włożyłem na siebie bluzkę z długim rękawem i dla pewności, że nikt nie zobaczy mojego nadgarstka owiązałem wokół niego czarną bandankę. Znów nic nie mówiąc rodzicom opuściłem dom. Od czasu wizyty rodziców Maxa, nie powiedziałem do rodziców ani słowa. Wsiadłem w samochód i odjechałem do szkoły.
- Cześć- przywitałem się z Gerardem siedzącym na szkolnych schodach.
- Cze… Boże, Frank co ci się stało!?- chłopak złapał moja rękę i odwiązał bandankę. Cały rękaw bluzki był czerwony od krwi.
- To nic… Zadrapałem się- spojrzał na mnie z gniewem in zaciągnął do łazienki. Wsadził moją rękę dop zimna wodę, po czym zaprowadził do pielęgniarki.
- Głupi jesteś- skwitował, kiedy szkolna pielęgniarka opatrzyła moją ranę- Nie mogłeś pokroić marchewki, tylko musiałeś siebie?- zgromiłem go wzrokiem.
- Co poradzić… Jak poszedłeś znowu zaczęły mnie męczyć myśli o Maxie. Nie daje już rady. Wszyscy nienawidzą mnie za to, że on się zabił… Przecież ja mu powiedziałem tylko prawdę- Brunet nie wiedział czemu mój chłopak popełnił samobójstwo i czemu ja obwiniałem za to samego siebie
Gerard spojrzał na mnie pytająco- tego dnia… Jak… on był u mnie, powiedział coś, że krążą plotki, że…
- Że?
- Przystawiasz się do mnie…. Śmiałem się z tego, bo wiedziałem, że to nieprawda… Potem uświadomiłem sobie, ze nie jestem taki jak on… Ze nie pasujemy do siebie.. Spotkałem się z nim i po prostu mu to powiedziałem… On myślał, że zostawiam go… dla ciebie- ostatnie wyrazy wypowiedziałem prawie bezgłośnie. Chłopak nic nie mówił. Stał lekko zdziwiony, kiedy zadzwonił dzwonek ogłaszający lekcje. W milczeniu rozstaliśmy się i ruszyliśmy w stronę naszych klas.

1 komentarz:

  1. Ludzko mi się to czyta. Bezmózgowo, luźno i miło, czyli kwintesencja tego, co można robić o 24.30 przed dniem szkoły. Co nie znaczy, że to jest głupie. Nie jest... jest miłe.

    OdpowiedzUsuń