__________________________________
Oślepiło mnie jakieś światło. Wszystko wydawało
się przepełnione dziwnym blaskiem. Umarłem?
-Frankie…? Frank!?- usłyszałem jak ktoś
wrzeszczy moje imię. Spróbowałem jeszcze
raz otworzyć oczy. Żyłem. Leżałem w moim łóżku, a światłem była jakaś lampka,
którą facet w białym fartuchu świecił mi po oczach. Kiedy zobaczył, że je
otworzyłem wstał z łóżka i odwrócił się do mojej matki.
- Proszę zachować spokój. On tylko zemdlał.
Wszystko będzie dobrze. Musi tylko odpocząć…- mężczyzna uśmiechną się i opuścił
mój pokój.
- Frankie!- mama rzuciła się do mnie i
uścisnęła mocno moje bezwładne ciało. Nie miałem siły żeby wstać. Wiedziałem co
się stało i to właśnie dlatego chciałem umrzeć. To wszystko była moja wina.
‘To przez
ciebie on nie żyje’ te słowa chyba nigdy nie odejdą z mojej głowy. Jak ja
mogłem coś takiego zrobić?! Bez słowa podniosłem się i jak zombie przeszedłem
do łazienki. Spojrzałem w lustro. Blada twarz, fioletowe cienie pod oczami. Na prawdę
wyglądałem jak żywy trup… Nabrałem w dłonie trochę zimnej wody i wylałem ją
sobie na twarz. Po chwili wróciłem do pokoju. Był już pusty…
Usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach
cicho płacząc. Nie wiedziałem co mam robić. Najchętniej rzuciłbym się z mostu i
skończył moje nędzne życie…
***
Niestety, nawet po tym wszystkim co się stało,
musiałem iść do szkoły. Był poniedziałek… Znienawidzony poniedziałek. Ubrałem
się w cokolwiek i wyszedłem z domu nie
jedząc śniadania, nie mówiąc nic rodzicom. Przez ten weekend nie odzywałem się
do nikogo. Chciałem być sam.
Wszedłem do szkoły i udałem się w stronę moich
znajomych, którzy zdenerwowani dyskutowali o czymś. Rzuciłem im ciche ‘cześć’,
jednak oni nawet mi nie odpowiedzieli. Spojrzeli na mnie z nienawiścią i
odeszli zostawiając mnie samego na środku szkolnego korytarza. Wyprany z emocji
usiadłem pod ścianą i czekałem na dzwonek. Lekcje mijały mi koszmarnie długo. Za
każdym razem przypominałem sobie Maxa.. Zawsze był przy mnie, a teraz? Nie było
go… Po prostu nie było. Na zawsze zniknął… Wiedziałem, że już nigdy nie
zamienię z nim ani jednego zdania. Kiedy ta męczarnia dobiegła końca wyszedłem
przed szkołę. Nagle usłyszałem czyjś krzyk. Charlotte rzuciła się w moją
stronę.
- Jak mogłeś?! – wrzasnęła mi w twarz- Gdyby
nie ty wszystko byłoby tak jak dawniej! Ja wiedziałam, że takie zero jak ty nie
może się z nami zadawać! – Josh odciągnął ją ode mnie i posłał mi gniewne
spojrzenie. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu.
- Chodź- usłyszałem i oszołomiony poszedłem w
stronę, w którą mnie ciągnięto. Dopiero po paru minutach zobaczyłem, że to Gerard.
Przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Przytulił? Po tym wszystkim co mu
powiedziałem i jaki dla niego byłem? To było nienormalne. Pociągnął mnie na
jakąś ławkę. Nie miałem nawet pojęcia gdzie jesteśmy.
- To wszystko moja wina…- wyszeptałem.
- Cicho… Nie twoja wina. Sam to zrobił.
Rozumiesz? Nie możesz się tym zadręczać.- Gerard spojrzał mi w oczy. Poczułem,
że mogę mu się wygadać. Powiedzieć wszystko, a on mnie wysłucha.
- Gerard. Przepraszam. Ja… wcale tak o tobie
nie myślę. Widzisz… W pierwszej klasie..- Gerard nie chodził do tego liceum od
początku. Zawsze znał mnie jako nadętego debila łażącego wszędzie ze swoją
paczką.-… nikogo nie znałem… Wszyscy traktowali mnie tak jak ja ciebie… Ale Max…
Pomógł mi.- Jąkałem się. Nie lubiłem przypominać sobie tamtej klasy. – nikt z
jego znajomych mnie nie lubił… Teraz też. Zawsze tak było, ale musieli mnie
tolerować ze względu na niego. Po jakimś czasie stałem się taki jak oni.
Wredny, bezwzględny… oschły. No wiesz.. Czułem się lepszy, bo z nimi chodziłem.
Chciałem pokazać wszystkim, ze są gorsi, bo nie są z nami.
- Wiedziałem, ze jesteś inny- przerwał mi i
lekko się uśmiechnął.
- Śmiałem się z ciebie, bo wcześniej to ja
byłem pośmiewiskiem dla ludzi… Przepraszam.- Spuściłem głowę i zacząłem płakać.
Po chwili jednak ogarnąłem się, otarłem
łzy i wstałem z ławki.- Dzięki- powiedziałem tylko i odszedłem. Już prawie
dochodziłem do domu, kiedy zaczął padać deszcz. Nie przejmując się tym usiadłem
na schodku przed domem. Patrzyłem przed siebie. Nie płakałem. Czułem jakby
deszcz wymył ze mnie wszystko… Została już tylko pustka i poczucie winy.
- Frank! Wracaj do domu!- mama wyjrzała przez
drzwi i zdenerwowana patrzyła na mnie. Nie zwróciłem na nią nawet najmniejszej
uwagi. Milczałem i wpatrywałem się przed siebie.
Krótkie. Ale ciekawe :p
OdpowiedzUsuńTo jest urocze. Ah i lubię Gerda. I Franka. Są tacy... frerardowi. Soo gaay!
OdpowiedzUsuń