Moje pierwsze opowiadanie o Frerardzie, bądźcie więc wyrozumiali :3
Zasady są takie:
1. Występują pary męsko-męskie, więc jeśli cię to odrzuca- nie czytaj.
2. Postaraj się nie zwracać uwagi na błędy- z góry za nie przepraszam.
3. Rozdziały wstawiam nieregularnie. Nie mam weny- nie napiszę
Miłego czytania :)

wtorek, 24 stycznia 2012

Rozdział 2

Mam nadzieję, że dalej też bd nieźle. Z góry przepraszam za błędy i zjechaną interpunkcję. Miłego czytania :>
___________________________________________
Po jakiś 40 minutach parkowałem samochód pod domem Josha. Max stał przed drzwiami. Kiedy tylko mnie zobaczył rozłożył ramiona i po chwili zacisną je na mnie. Zobaczyłem że przez bramę wszedł Gerard.
- Cześć- przywitaliśmy go chórem.
- Cześć… -Odpowiedział cicho i wyjął paczkę papierosów. Max oderwał się ode mnie i zabrał brunetowi małe pudełko.
- Dzięki- powiedział ironicznie i wszedł do domu.
- Sorry za niego – popatrzyłem na smutnego Gerarda i podsunąłem mu moje papierosy.
Uśmiechnął się i zapalił jednego.
Stałem i gadałem z jakimiś ludzi co chwilę popijając piwo z butelki. Naprawdę nie źle się bawiłem.
- Ej, emo!- Max podszedł do gerarda i kopną go dość mocno- Na początku próbowałem nie zwracac na to uwagi jednak dłużej nie dalem rady.
- Max! Do cholery, daj spokój. Chodź na górę- Uśmiechnąłem się zalotnie i pociągnąłem go za rękę.
- Czekaj Frankie- powiedział i pocałował mnie w usta po czym jeszcze raz uderzył bruneta.
- Kurwa, zostaw go!- stanąłęm miedzy nimi i ruchem ręki odsunąłem Gerarda.
- Hej, kochanie, nie chcesz się zabawić? Przecież sam zgodziłeś się na wrobienie tego debila w imprezę- uśmiechnął się i poszedł po piwo. Gerard spojrzał się na mnie jak na największego skurwysyna i wyszedł z domu. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłem za nim. Jednak w drzwiach coś mnie zatrzymało. Przeciez kompletnie mi na nim nie zależało. Był szkolną ofiarą, która nic nie znaczyła. Był zerem. A ja się z takimi nie zadaję- skwitowałem i wróciłem na imprezę.  
Po paru godzinach byłem już kompletnie pijany i bardzo mądrze postanowiłem, wrócić do domu…samochodem. Wsiadłem i odpaliłem silnik. Nie wiem jakim cudem dojechałem do domu nie obijając samochodu, ani nie robiąc krzywdy sobie. Pchnąłem frontowe drzwi i wszedłem do hallu z którego wchodziło się do salonu. Nie mając pojęcia która jest godzina, zdjąłem z siebie kurtkę i ruszyłem w stronę swojego pokoju, zataczając się prawie przy każdym kroku. Doszedłem do pokoju i przewróciłem się jak debil pod samymi drzwiami. Próbowałem wstać, ale tak strasznie kręciło mi się w głowie, ze nie mogłem nawet podnieść się do pozycji siedzącej.
- Frank?- mama wstała z kanapy i podeszła do mnie patrząc się na moje poczynania. Podała mi rękę i pociągnęła mnie do siebie, po czym zaprowadziła do łóżka. Zasnąłem natychmiast i miałem wrażenie że tak samo szybko musiałem wstać. Otworzyłem oczy i łapiąc się za zbolałą głowę usiadłem na łóżku. Z wielkim trudem wykonałem wszystko co należało do porannej toalety. Następnie wyjąłem z szafy jakieś ciuchy i szybko się ubrałem po czym wyszedłem z pokoju.
- Cześć- wyszeptałem i podszedłem do ekspresu z kawą.
- Następnym razem jak tyle wypijesz to nie jedź samochodem. Nie chce mi się wydawać pieniędzy na lakierowanie- tata spojrzał na mnie z wyrzutem i wrócił do czytania porannej gazety. Nie miałem z ojcem zbyt dobrych kontaktów. Uważał, że wystarczą mi jego pieniądze i to że spełnia moją każdą zachciankę. Poczułem że w kieszeni wibruje mi telefon.
- Cześć, kochany. O której będziesz w szkole?
- Spierdalaj. Nie ide do szkoły- syknąłem i rozłączyłem się.
- Wyrażaj się! I idziesz do szkoły.- popatrzyłem na ojca z wyrzutem- Bierz plecak i spadaj. Dziś na piechotę idziesz. Nie będziesz miał prawa dotykać swojego samochodu, dopóki nie zmądrzejesz i przestaniesz go niszczyć jeżdżąc po pijaku- zgromiłem go wzrokiem i wypiłem z kubka całą kawę na raz. Po chwili wyszedłem z domu i niechętnie włócząc nogami powędrowałem do szkoły. W drodze do niej napisałem Maxowi krótkiego smsa że zaraz będę, jednak kiedy wszedłem do szkoły nie widziałem go. Nie odpisał, nigdzie go nie było. W pewnej chwili rozejrzałem się po szkole i zobaczyłem grupę sportowców śmiejących się z jakiegoś bruneta… Gerard…
- Ej, zostawcie go- powiedziałem obojętnie i podszedłem do nich. Rozstąpili się i odeszli uśmiechając się do mnie. Jakby nie było, byłem chłopakiem kapitana szkolnej drużyny sportowej. Rozejrzałem się wokół i nawet nie zwracając uwagi na chłopaka który pospiesznie zbierał z podłogi swoje rzeczy udałem się do szafki.
- Dzięki- usłyszałem za sobą głos.
- Spieprzaj- rzuciłem tylko i trzasnąłem drzwiami.
- Frank?!- usłyszałem moje imię wykrzyczane na cały korytarz przez szkolną ofiarę. Obruciłem się szybko i posłałem mu wkurzone spojrzenie.
- Czego chcesz?
- Czemu… Czemu mnie wrobiłeś w tą imprezę? Mówiłeś, że to na serio- spojrzałem na niego z ironią.
- Na prawdę myślisz, że zainteresowaliśmy się tobą, bo uważamy, że do nas pasujesz? Jesteś zerem. Nic nie znaczysz w tej szkole. A tu nikt się z takimi nie zadaje. Pewnie gdybym cię nie bronił byłaby lepsza zabawa- skwitowałem i odszedłem od niego. Stał na środku korytarza oszołomiony. W głębi mojego zimnego i wypranego z uczuć serca coś mnie zabolało, jednak zignorowałem to. Po co miałbym litować się nad kimś takim.

1 komentarz:

  1. Ale Frank ma charakterek. I tak pokocha Gerarda. W końcu to Frerard. No cóż idę czytać dalej...

    OdpowiedzUsuń