Moje pierwsze opowiadanie o Frerardzie, bądźcie więc wyrozumiali :3
Zasady są takie:
1. Występują pary męsko-męskie, więc jeśli cię to odrzuca- nie czytaj.
2. Postaraj się nie zwracać uwagi na błędy- z góry za nie przepraszam.
3. Rozdziały wstawiam nieregularnie. Nie mam weny- nie napiszę
Miłego czytania :)

niedziela, 29 stycznia 2012

Rozdział 7

Emm.. No tak.. Chcę to jak najszybciej skończyć :>
_____________________________________

Od czasu pocałunku w szpitalu nie odezwałem się do Gerarda ani słowem. Wtedy, kiedy go pocałowałem, po prostu czułem, ze mi to potrzebne. W tym czasie nie miałem nikogo… Zwyczajnie musiałam zapomnieć o całym świecie chociaż na chwilę. Kiedy wszyscy moi znajomi dowiedzieli się o tym, ze wylądowałem w szpitalu i z jakiego powodu to się stało, przestali obwiniać mnie o wszystkie zdarzenia.  Przestali plotkować, że zostawiłem Maxa dla Gerarda… A ja sam pogodziłem się z myślą, że już nigdy nie zobaczę mojego chłopaka.
 ***
Jak w każdy normalny dzień wsiadłem do samochodu i pojechałem do szkoły.  Tam dołączyłem do grupy znajomych, mając totalnie gdzieś co robi i gdzie jest Gerard. Pomógł mi w trudnej chwili, ale teraz kompletnie nie obchodziło mnie co się z nim dzieje. Po prostu nie mogłem uwierzyć w to, ze mogłem zakochać się w kimś takim jak on. Bez względu na wszystko, nadal był nikim. Niestety gdybym przyznał się do tego, co czuję, zostałbym wyklęty, a reputacja, na którą przecież tak długo pracowałem, zostałaby zniszczona w ciągu jednej przerwy. Tak więc, jedynym moim celem w tej szkole było znalezienie się na szczycie, a w sumie już nie brakowało mi do tego zbyt wiele…
Szedłem korytarzem razem z Joshem, kiedy zobaczyliśmy szkolną drużynę sportową, stojącą nad jakimś chłopakiem. Wokół nich zebrała się już dość duża grupa uczniów, ale i tak wiedziałem kto to. Gerard… Znów męczyli go za to jaki jest, choć nikt tak na prawdę nie miał o nim żadnego pojęcia. A przecież gdyby wiedzieli, ze jest on aktualnie najważniejszym człowiekiem mojego życia, zostawiliby go nareszcie w spokoju… W pewnym momencie wszyscy rozstąpili się i odeszli na bezpieczną odległość, nadal obserwując co się dzieje. Brunet leżał na podłodze, a ze skroni wypływała mu bardzo cienką stróżką krew. Chłopak podniósł się z wielkim trudem i rozejrzał dookoła. Jego wzrok zatrzymał się na mnie. W jego oczach wiedziałem smutek, gniew i poczucie zdrady. Wiedziałem, że źle zrobiłem nie pomagając mu. Wystarczyło jedno słowo, żeby go zostawili jednak ja postanowiłem stać i gapić się na jego męczarnie jak inni ludzie, ignorując to jak bardzo go boli. A przecież kiedyś sam ciągle byłem w takiej sytuacji… Byłem pewien, ze przez to wszystko chłopak mnie znienawidzi.  Zobaczyłem jak chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia… Nie mogłem patrzeć jak inni śmiali się za jego plecami.
- Kurwa, przecież to go bolało!- krzyknąłem jak idiota do tłumu i podbiegłem do Gerarda.- Gerard!- zatrzymałem się i spojrzałem mu prosto w oczy.
- Czego chcesz?- spytał ocierając krew z czoła.
- Przeprosić… Gerard… Kocham cię- powiedziałem to tak cicho, ze zacząłem wątpić w to czy brunet usłyszał moje wyznanie- Kocham cię, rozumiesz?!- wydarłem się. W końcu wszyscy i tak dowiedzieli by się o tym. Po co miałem ukrywać cos co tak mnie męczyło? Miałem jednak wrażenie, ze nie wziął tego na poważnie. Bez dłuższego zastanowienia przybliżyłem swoją twarz do jego i wpiłem się w wargi chłopaka. Jęknął cicho z bólu, kiedy dotknąłem ręką jego rany, ale po chwili odwzajemnił pocałunek, nie zwracając uwagi na kółko ludzi które zebrało się wokół nas.
- Chodź.- złapałem go za rękę i pociągnąłem do łazienki.
- Teraz będą mieli o czym gadać…- skwitował i zawył z bólu, kiedy próbowałem wytrzeć krew z jego twarzy.
- Trudno. Jak chcą to niech mnie zabiją za to ze pocałowałem się ze szkolną ofiarą. – uśmiechnąłem się delikatnie- Kocham cię.- przysunąłem się do niego, żeby go pocałować.
- Słyszałem to już dziś trzeci raz- stwierdził obojętnie i odsunął mnie delikatnym ruchem ręki.

środa, 25 stycznia 2012

Rozdział 6

Powoli tracę wenę.... Może coś ciekawszego będzie w następnym rozdziale. Tak więc, przepraszam, że nudne, a wgl to już 6 rozdział... Pewnie dobiję do 10 i skończę.. to w sumie już nie dużo zostało :D
_______________________________________

Znów siedzieliśmy u mnie w domu. Był piątek, więc Gee mógł siedzieć u mnie do której chciał. Szczerze mówiąc, według mnie, mógłby w ogóle stąd nie wychodzić…
- Znalazłam jakieś filmy. Nie chcecie obejrzeć?- mama weszła do pokoju akurat gdy popisywałem się przed moim przyjacielem umiejętnością gry na gitarze.
- Co ty na to?- spytałem i odłożyłem instrument na łóżko.- Jest piątek, więc proponuję spędzić dzisiejszą noc na siedzeniu przed telewizorem- uśmiechnąłem się promiennie i czekałem na reakcję.
- Dobra.. tylko muszę zadzwonić do rodziców- z wielkim entuzjazmem wyszedł z mojego pokoju, żeby dogadać się co do dzisiejszej nocy.
- Pasujecie do siebie- stwierdziła moja mama uśmiechając się lekko.
- Eee.. mamo.. to tylko przyjaciel.
-Mów co chcesz. Ja wiem swoje- skwitował i wyszła.  Czyżby wreszcie pogodziła się z tym kim jestem?  Siedziałem wgapiony w drzwi i zastanawiałem się czy ona ma rację, kiedy wreszcie do pokoju wszedł Gerard ze smutną miną.
- Nie mogę. Matka coś ode mnie chce i każe mi wracać- posmutniałem, ale nie protestowałem. Musiał to poszedł.  Poszedłem do łazienki i jak zwykle spojrzałem w lustro. Stałem tak kiedy przypomniałem sobie o Maxie.. znów. Dzięki Gerardowi chociaż na chwile zapominałem, jednak kiedy on mnie opuszczał nie dawałem sobie rady… Otworzyłem szafkę z lekami i spojrzałem na małe pudełeczko. Były w nim jakieś tabletki na depresję. Nie wiem co u mnie robiły, ale to że zobaczyłem je właśnie w tej chwili nie wróżyło nic dobrego. Otworzyłem pudełko i wysypałem na rękę jego zawartość. Nie było tego dużo, ale zawsze coś. Wsypałem wszystkie do ust i popiłem wodą z kranu. Nagle poczułem jak odpływam. Osunąłem się na ziemie. Wszystko było rozmazane, aż w końcu przed oczami zrobiło mi się czarno i z całej siły uderzyłem w coś głową. Usłyszałem jeszcze tylko jak ktoś biegnie po schodach…
 ***
Otworzyłem oczy. Leżałem w białej sali. Zupełnie sam. Rozejrzałem się dookoła. Nie do końca wiedziałem co się ze mną dzieje. Chciałem się podnieść, jednak uniemożliwiała mi to przezroczysta rurka, podłączona do mojej ręki.
- Boże, Frank połóż się! – do Sali wbiegła moja matka a za nią powoli wszedł ojciec.
- Co ja tu robię?- zapytałem, nadal tępo się rozglądając
- Wziąłeś jakieś leki. Co to było Frank?
- Co?
- Czemu to zrobiłeś?!- nie miałem pojęcia o czym do mnie mówi.- Frank?- lekko złapała mnie za ramiona i próbowała ogarnąć mój rozbiegany wzrok. Oparłem głowę na poduszce i zamknąłem oczy. Po kilku minutach rodzice opuścili białe pomieszczenie. ’Nie wiem czy dasz radę się z nim dogadać’-usłyszałem tylko i po chwili ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłem się i zobaczyłem smutnego Gerarda, który patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Ja cię chyba nigdy nie zrozumiem- powiedział i puścił moją rękę. Chciał wstać, jednak ja przyciągnąłem go do siebie i gdy nasze twarze znalazły się odpowiednio blisko, wpiłem się w jego wargi. Usłyszałem głośne chrząknięcie i oderwałem się od chłopaka, ten natomiast stał oszołomiony i patrzył się na mnie, po czym pospiesznie wyszedł na korytarz.
- Przyjaciel?- mama spojrzała się na mnie triumfalnie pokazując, że miała rację. A jednak. Tłumiłem to w sobie, ale ile można się oszukiwać. Broniłem Gerarda, bo od początku mi się podobał, ale dręczyłem go, żeby pokazać wszystkim, że wcale tak nie jest. Kiedy rzucałem Maxa, to on miał rację. Rozstałem się z nim, bo wiedziałem, że chce Gerarda. To on do mnie pasował, ale nie chciałem dopuścić do siebie takiej myśli.
- Wiedziałam, że tak będzie. Czemu ty nigdy nie słuchasz tego co mówię?
- Nie wiem- odpowiedziałem tylko i odwróciłem głowę. Leżałem wgapiony w ścianę i znów usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi.
- Frank…?- podniosłem się do pozycji siedzącej i spojrzałem na bruneta. Miałem wrażenie, że chyba źle zrobiłem całując go.- Wiesz.. wiesz, ze jeśli ktoś dowiedziałby się o tym, to wszyscy utwierdziliby się w przekonaniu, że zostawiłeś Maxa.. właśnie dla mnie i że to z naszej winy on się zabił…?
Patrzyłem na chłopaka ze smutkiem.
- Wiem. Przepraszam… Możemy o tym zapomnieć?
- Wątpię czy dam radę. Czekałem na… to, od kiedy tylko zobaczyłem, że jesteś gejem- przyznał mi się, ale nie spuścił głowy. Wiedział co mówi i wiedział, że kiedyś będzie musiał mi to powiedzieć. Milczałem. Nie wiedziałem co powiedzieć ‘Aha’ czy ‘ Też na to czekałem, Gee’. Spojrzałem mu głęboko w oczy i bez dłuższego namysłu, znów przyciągnąłem go do siebie, zlepiając nasze wargi w długim pocałunku.
- Trzeba będzie uważać, jak lekarz przyjdzie… Twoja mama skłamała, że jestem twoim bratem, żebym mógł tu wejść- zaśmiał się krótko.- Chyba nie długo będziesz mógł wyjść.
- Gerard… Strasznie mi głupio, jak sobie pomyśle, ze rzeczywiście wszyscy mieli rację. Przecież dokładnie tak było. Zostawiłem Maxa, bo chciałem ciebie…- popatrzył na mnie z lekkim zadowoleniem, po czym znów wrócił do zatroskanego wyrazu twarzy.
- Frank. Nie roztrząsaj tego. Nic już nie zrobisz. A jeśli już ktoś ma być za to odpowiedzialny to ja. Więc przestań proszę. Wiem, że ci ciężko.. ale pomogę ci. Będzie dobrze- widziałem, że był już trochę zły, że ciągle zadręczam się Maxem. Od jego śmierci minęło już trochę czasu… A przecież tak naprawdę, nie mogłem powiedzieć, że go kochałem. Nigdy nie wygadałbym się przed nim. Nigdy nie mówiłem nikomu o moich problemach.. no może mojej matce, ale to Gerard był jedyną osobą, której powiedziałbym wszystko. Wiedząc, że mam go przy sobie, zaczynałem wierzyć w to, że niedługo przestanę zadręczać się, a może nawet zapomnę o Maxie…
__________________________________
Tak, wiem, że strasznie nudne, ale jak już przyznałam wyżej nie miałam weny :/

Rozdział 5

Ha! Dodaję od razu piąty... Jakoś tak trochę wena przybyło :> ENDŻOJ
___________________________________

Zobaczyłem w deszczu czarną postać. Podeszła do mnie i usiadła obok, obejmując mnie ramieniem.
- Mówiłem ci, że nie możesz się zadręczać..
- Jak ty to robisz, ze bez względu na wszystko i tak mnie pocieszasz?- Zapytałem, patrząc smutno na deszcz.
- Nie wiem… Zależy mi… na tobie…- wyszeptał.- nie chce żeby to poczucie winy cię tak niszczyło. Nie mogę na to patrzeć.- Nie wiem jakim cudem, ale to właśnie człowiek którego jeszcze niedawno uważałem za nic, teraz siedział przy mnie i mówił, że mu na mnie zależy. Ktoś inny zostawiłby mnie i pozwolił umrzeć w smutku. Odwróciłem się w jego stronę.
- Przepraszam…
- Słyszałem już to dzisiaj. Nie masz mnie za co przepraszać-uśmiechnął się i przyciągnął do siebie żeby mnie przytulić- Ale jak tak dalej pójdzie to obaj nabawimy się zapalenia płuc.
- Chodź do domu- powiedziałem i pociągnąłem go do drzwi. Cali przemoczeni poszliśmy do mnie do pokoju. Wziąłem z łazienki ręczniki i jeden z nich dałem Gerardowi.
- Chcesz coś suchego do przebrania?- zapytałem. Popatrzył na mnie lekko speszony. Podszedłem do szafy i rzuciłem mu jakieś ciuchy, które według nie, powinny na niego pasować. Kiedy się przebrał wyszedł z łazienki i patrząc debilnym wzrokiem na swoje nogi stwierdził:
- Na serio nie wiem jak można chodzić w tak ciasnych spodniach- zaśmiałem się i podszedłem do łazienkowych drzwi.
- Całkiem nieźle ci w nich- uśmiechnąłem się- ja nie wiem jak można chodzić w jakichkolwiek szerszych.- Trzeba było przyznać, że Gerard w moich ciuchach wyglądał naprawdę dobrze….
 ***
Siedzieliśmy u mnie dość długo, jednak wszystko kiedyś się kończy. Dzisiejszy dzień też. Niebo spowiła ciemność i jedynym źródłem światła był księżyc, gwiazdy.. i lekko świecące uliczne latarnie. Odprowadziłem Gerarda do drzwi i pożegnałem się z nim, mocno go przytulając.
- Dzięki, jeszcze raz.
- Nie ma za co.- odpowiedział z uśmiechem. Nie rozumiałem jak można tak szybko wybaczać ludziom. Musiałem to przyznać- Gerard był niesamowity. Miałem wrażenie, że mogę na niego liczyć. Że nawet gdybym powiedział mu najbardziej upokarzającą rzecz o sobie, nie wyśmiałby mnie… Żałowałem, że muszę się z  nim rozstawać. Kiedy wyszedł, w domu byłem tylko ja. Poszedłem do  kuchni i wyciągnąłem sok z lodówki. Stanąłem przy oknie i znów zaczęły męczyć mnie myśli o Maxie… Musiałem znaleźć sobie zajęcie żeby o tym nie myśleć. Postanowiłem zrobić kolację. Wyciągnąłem jakieś warzywa i zacząłem kroić je z myślą o sałatce, kiedy z całej sily przejechałem sobie ostrym narzędziem po palcu. Krew zaczęła cieknąć mi wzdłuż zranionego miejsca. Dopiero przez ten ból zapomniałem o wszystkich problemach. Wziąłem nóż i przejechałem ostrzem wzdłuż żyły przy nadgarstku. Teraz jeszcze bardziej nie myślałem o problemach. Ból ręki przyćmił wszystko. Zostawiłem niedokończoną kolację i poszedłem do swojego pokoju. Nie zwracając uwagi na moją ranę padłem na lóżko.
 ***
Obudził mnie jak zwykle dźwięk mojego budzika. Wstałem zadziwiająco szybko i poszedłem do łazienki. Kiedy myłem twarz zobaczyłem długą ranę na mojej ręce. Zaschnięta krew znajdowała się na mojej bluzce…  Otarłem lekko ranę i poszedłem po cos do ubrania. Nie chciałem żeby było widać co sobie zrobiłem. Było mi głupio, ze nie umiałem sobie inaczej poradzić z dręczącymi mnie myślami. Włożyłem na siebie bluzkę z długim rękawem i dla pewności, że nikt nie zobaczy mojego nadgarstka owiązałem wokół niego czarną bandankę. Znów nic nie mówiąc rodzicom opuściłem dom. Od czasu wizyty rodziców Maxa, nie powiedziałem do rodziców ani słowa. Wsiadłem w samochód i odjechałem do szkoły.
- Cześć- przywitałem się z Gerardem siedzącym na szkolnych schodach.
- Cze… Boże, Frank co ci się stało!?- chłopak złapał moja rękę i odwiązał bandankę. Cały rękaw bluzki był czerwony od krwi.
- To nic… Zadrapałem się- spojrzał na mnie z gniewem in zaciągnął do łazienki. Wsadził moją rękę dop zimna wodę, po czym zaprowadził do pielęgniarki.
- Głupi jesteś- skwitował, kiedy szkolna pielęgniarka opatrzyła moją ranę- Nie mogłeś pokroić marchewki, tylko musiałeś siebie?- zgromiłem go wzrokiem.
- Co poradzić… Jak poszedłeś znowu zaczęły mnie męczyć myśli o Maxie. Nie daje już rady. Wszyscy nienawidzą mnie za to, że on się zabił… Przecież ja mu powiedziałem tylko prawdę- Brunet nie wiedział czemu mój chłopak popełnił samobójstwo i czemu ja obwiniałem za to samego siebie
Gerard spojrzał na mnie pytająco- tego dnia… Jak… on był u mnie, powiedział coś, że krążą plotki, że…
- Że?
- Przystawiasz się do mnie…. Śmiałem się z tego, bo wiedziałem, że to nieprawda… Potem uświadomiłem sobie, ze nie jestem taki jak on… Ze nie pasujemy do siebie.. Spotkałem się z nim i po prostu mu to powiedziałem… On myślał, że zostawiam go… dla ciebie- ostatnie wyrazy wypowiedziałem prawie bezgłośnie. Chłopak nic nie mówił. Stał lekko zdziwiony, kiedy zadzwonił dzwonek ogłaszający lekcje. W milczeniu rozstaliśmy się i ruszyliśmy w stronę naszych klas.

Rozdział 4

Hmmm... Dzięki za dobre opinie na Fb <3 Mam nadzieję, że się spodoba.
__________________________________

Oślepiło mnie jakieś światło. Wszystko wydawało się przepełnione dziwnym blaskiem. Umarłem?
-Frankie…? Frank!?- usłyszałem jak ktoś wrzeszczy moje imię.  Spróbowałem jeszcze raz otworzyć oczy. Żyłem. Leżałem w moim łóżku, a światłem była jakaś lampka, którą facet w białym fartuchu świecił mi po oczach. Kiedy zobaczył, że je otworzyłem wstał z łóżka i odwrócił się do mojej matki.
- Proszę zachować spokój. On tylko zemdlał. Wszystko będzie dobrze. Musi tylko odpocząć…- mężczyzna uśmiechną się i opuścił mój pokój.  
- Frankie!- mama rzuciła się do mnie i uścisnęła mocno moje bezwładne ciało. Nie miałem siły żeby wstać. Wiedziałem co się stało i to właśnie dlatego chciałem umrzeć. To wszystko była moja wina.
To przez ciebie on nie żyje’ te słowa chyba nigdy nie odejdą z mojej głowy. Jak ja mogłem coś takiego zrobić?! Bez słowa podniosłem się i jak zombie przeszedłem do łazienki. Spojrzałem w lustro. Blada twarz, fioletowe cienie pod oczami. Na prawdę wyglądałem jak żywy trup… Nabrałem w dłonie trochę zimnej wody i wylałem ją sobie na twarz. Po chwili wróciłem do pokoju. Był już pusty…
Usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach cicho płacząc. Nie wiedziałem co mam robić. Najchętniej rzuciłbym się z mostu i skończył moje nędzne życie…
 ***
Niestety, nawet po tym wszystkim co się stało, musiałem iść do szkoły. Był poniedziałek… Znienawidzony poniedziałek. Ubrałem się w cokolwiek i wyszedłem z domu  nie jedząc śniadania, nie mówiąc nic rodzicom. Przez ten weekend nie odzywałem się do nikogo. Chciałem być sam.
Wszedłem do szkoły i udałem się w stronę moich znajomych, którzy zdenerwowani dyskutowali o czymś. Rzuciłem im ciche ‘cześć’, jednak oni nawet mi nie odpowiedzieli. Spojrzeli na mnie z nienawiścią i odeszli zostawiając mnie samego na środku szkolnego korytarza. Wyprany z emocji usiadłem pod ścianą i czekałem na dzwonek. Lekcje mijały mi koszmarnie długo. Za każdym razem przypominałem sobie Maxa.. Zawsze był przy mnie, a teraz? Nie było go… Po prostu nie było. Na zawsze zniknął… Wiedziałem, że już nigdy nie zamienię z nim ani jednego zdania. Kiedy ta męczarnia dobiegła końca wyszedłem przed szkołę. Nagle usłyszałem czyjś krzyk. Charlotte rzuciła się w moją stronę.
- Jak mogłeś?! – wrzasnęła mi w twarz- Gdyby nie ty wszystko byłoby tak jak dawniej! Ja wiedziałam, że takie zero jak ty nie może się z nami zadawać! – Josh odciągnął ją ode mnie i posłał mi gniewne spojrzenie. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu.
- Chodź- usłyszałem i oszołomiony poszedłem w stronę, w którą mnie ciągnięto. Dopiero po paru minutach zobaczyłem, że to Gerard. Przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Przytulił? Po tym wszystkim co mu powiedziałem i jaki dla niego byłem? To było nienormalne. Pociągnął mnie na jakąś ławkę. Nie miałem nawet pojęcia gdzie jesteśmy.
- To wszystko moja wina…- wyszeptałem.
- Cicho… Nie twoja wina. Sam to zrobił. Rozumiesz? Nie możesz się tym zadręczać.- Gerard spojrzał mi w oczy. Poczułem, że mogę mu się wygadać. Powiedzieć wszystko, a on mnie wysłucha.
- Gerard. Przepraszam. Ja… wcale tak o tobie nie myślę. Widzisz… W pierwszej klasie..- Gerard nie chodził do tego liceum od początku. Zawsze znał mnie jako nadętego debila łażącego wszędzie ze swoją paczką.-… nikogo nie znałem… Wszyscy traktowali mnie tak jak ja ciebie… Ale Max… Pomógł mi.- Jąkałem się. Nie lubiłem przypominać sobie tamtej klasy. – nikt z jego znajomych mnie nie lubił… Teraz też. Zawsze tak było, ale musieli mnie tolerować ze względu na niego. Po jakimś czasie stałem się taki jak oni. Wredny, bezwzględny… oschły. No wiesz.. Czułem się lepszy, bo z nimi chodziłem. Chciałem pokazać wszystkim, ze są gorsi, bo nie są z nami.
- Wiedziałem, ze jesteś inny- przerwał mi i lekko się uśmiechnął.
- Śmiałem się z ciebie, bo wcześniej to ja byłem pośmiewiskiem dla ludzi… Przepraszam.- Spuściłem głowę i zacząłem płakać.  Po chwili jednak ogarnąłem się, otarłem łzy i wstałem z ławki.- Dzięki- powiedziałem tylko i odszedłem. Już prawie dochodziłem do domu, kiedy zaczął padać deszcz. Nie przejmując się tym usiadłem na schodku przed domem. Patrzyłem przed siebie. Nie płakałem. Czułem jakby deszcz wymył ze mnie wszystko… Została już tylko pustka i poczucie winy.
- Frank! Wracaj do domu!- mama wyjrzała przez drzwi i zdenerwowana patrzyła na mnie. Nie zwróciłem na nią nawet najmniejszej uwagi. Milczałem i wpatrywałem się przed siebie.

wtorek, 24 stycznia 2012

Rozdział 3

Nie chciało mi się sprawdzać, czy wszystko jest dobrze. Mam nadzieję że się spodoba... Enjoy :>
________________________________

Gerard już się do mnie nie odzywał. Kiedy coś działo mu się w szkole, nie reagowałem. Z resztą on sam nie byłby zainteresowany moją pomocą. Przez cały tydzień zadręczłem się tym, co mu powiedziałem. Byłem podłym egiostą, ale coś w środku mnie mówiło, że wcale taki nie jestem. Chciałem przeprosić bruneta. Nawet wynagrodzić mu jakoś to wszystko… Ale nie mogłem.
Była sobota. Wstałem z łóżka przeciągając się, po czym leniwym krokiem udałem się do łazienki. Akutrat kiedy stałem pod prysznicem, do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi. Wiedziałem, ze to Max. Złapałem jakiś ręcznik i przewiązałem go sobie pospiesznie na biodrach, po czym wyleciałem z łazienki i otworzyłem frontowe drzwi.  Chłopak który w nich stał spojrzał na mnie z pożądaniem w oczach i natychmiast wpił się w moje wargi, po czym przyciskając do ściany, całował po szyi i schodził niżej całując każdy centymetr kwadratowy mojego nagiego torsu. Dalem mu delikatny znak, żebyśmy przenieśli się do sypialni. Nie wiem ile czsu minęło. Było mi tak dobrze z Maxem kiedy on nagle odkleił się ode mnie i ułozył się obok na poduszce.  Spojrzeliśmy po sobie z uznaniem.
- Wiesz że krążą plotki, ze ten debil ma na ciebie ochotę?- Wiedziałem że chodzi o Gerarda. On też był gejem?
- No to masz konkurencję- zironizowałem i wpiłem się w jego wargi.
Po pewnym czasie, wstaliśmy z łóżka i w samych bokserkach powędrowaliśmy do kuchni po cos do picia. Byliśmy prawie pewni ze w domu nikogo nie ma.  No więc do połowy goli weszliśmy przytuleni do pomieszczenia, w którym… siedzieli moi rodzice.
- Dzień dobry- Max przywitał ich z firmowym uśmiechem na ustach
- Dzień dobry- odburknął mój ojciec patrząc się na nas z obrzydzeniem. Nie lubił gejów. Zawsze mówił, że nie mógłby nawet sobie wyobrazić, ze śpi z jakimś facetem i chyba nie bardzo podobało mu się to co robiliśmy. Mama tak samo nie tryskała entuzjazmem. Wiedziałem że jak tylko Max opuści ten dom będę miał ostro przejebane.
Po niedługim czasie, odprowadziłem mojego chłopaka do drzwi i pocałowałem na pożegnanie, po czym próbowałem przemknąć niezauważony do swojego pokoju.
- FRANK ANTHONY IERO! Natychmiast do mnie!- Wrzask mojego ojca przeszył moja głowę i mimowolnie udałem się do salonu. Stanąłem w drzwiach, patrząc na moje bose stopy. Nadal jedynym ubraniem które miałem na sobie były bokserki z logo Batmana.- Jak ty w ogóle śmiesz?! Pracuję na ciebie, robię wszystko, zebyś miał to co chcesz a ty w tak podły sposób przynosisz mi wstyd swoim zachowaniem! Jak możesz mnie tak nie szanować?!
- Tak samo jak ty mnie. Poza tym nie zrobiłem nic złego- odpowiedziałem jakby to było oczywiste- i było.
- Frank, na miłość boską masz dopiero 17 lat!- matka wydarła się rozpaczliwie wprost w moją twarz.
- I co to zmienia? Będę robił co chcę. Palił, pił i pieprzył się z moim chłopakiem, kiedy tylko chcę. Bez względu na to co o tym sądzicie. Nie podoba się? Mogę was opuścić. Mam u kogo przenocować. Max, Josh, Charlotte, Alison, Tom…- zacząłem wymieniać po kolei imiona moich znajomych. Mówiłem to tak spokojnie… A ojca właśnie ten obojętny ton denerwował najbardziej. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do swojego pokoju. Złapałem kilka ciuchów, przy okazji wyrzucając na podłogę całą zawartość mojej szafy. Wrzuciłem do plecaka wszystko łącznie z moimi kosmetykami i ruszyłem do drzwi. Drogę zagrodziła mi matka, która złapała mnie za ramiona i uśmiechnęła się do mnie.
- Frankie… odłóż to- powiedziała z troską i wyjęła mi z rąk plecak- Ja wiem, ze nie jesteś taki za jakiego się uważasz. Nie umiałbyś tak po prostu nas zostawić. Nie jesteś podły. Nie umiesz ranić ludzi, zachowując zimną krew…- No tak. Miała rację. Nie umiałbym ich zostawić. Pewnie po jednej nocy wróciłbym do nich jako pokorny synek i błagał o wybaczenie.  Wiedziałem, ze cała moja oschłość i brak uczuć wobec innych jest totalnie na pokaz. Jednak musiałem taki być. Życie w liceum nie było czymś łatwym i przyjemnym, nawet będąc mną… I wtedy przypomniałem sobie o Gerardzie… O tym jak go potraktowałem. On miał jeszcze gorzej. Nikt się z nim nie liczył, a każdy używał go jako worka treningowego… robił to także Max… i ja. Wtedy uświadomiłem sobie, jak koszmarnie zmieniła mnie ta szkoła.  Podszedłem do stolika nocnego i sięgnąłem po telefon. ‘Przyjdź pod mój dom’ wystukałem na klawiaturze telefonu i wysłałem wiadomość do Maxa. Mama, widząc, że jednak mam uczucia wyszła z pokoju i zostawiła mnie samemu sobie. Po kilkunastu minutach wyszedłem przed dom i usiadłem na schodku. Jak zwykle zapaliłem papierosa i czekałem jak zjawi się tu mój chłopak.
- Hej-uśmiechnął się do mnie i chciał mnie pocałować, jednak ja osunąłem się od niego i spojrzałem przed siebie martwym wzrokiem.
- Max… Mam dość. Ja… wiesz, że dobrze mi z tobą… w łóżku- dodałem nadal nie odwracając głowy w jego stronę- ale… ja już tak nie mogę. Nie kocham cię. Nie chcę z tobą być. To mnie męczy. To jak musze udawać przed tobą kogoś kim nie jestem- dopiero teraz spojrzałem mu w oczy. Widziałem że miał w nich łzy.
- Wolisz jego?!- Poderwał się ze schodka i pobiegł przed siebie. Nie ruszyłem się nawet. Siedziałem obojętnie patrząc na ogród.
 ***
Chciało mi się spać. Byłem już prawie gotowy do spania, kiedy do pokoju weszła mama i oznajmiła, że mam gości. Kompletnie zdezorientowany wyszedłem z pokoju i pokierowałem się w stronę kuchni. Siedzieli w niej rodzice Maxa… Rodzice Maxa?! Jego matka płakała. Spojrzała na mnie wzrokiem pełnym żalu, oburzenia, nienawiści...
- To przez ciebie on nie żyje- odezwała się wreszcie. Widziałem, że najchętniej rozerwałaby mnie. Nie dotarło do mnie jeszcze to co się stało.- On nie żyje rozumiesz?!- złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mną z całej siły. Moja matka wyprowadziła ją z kuchni. Zostałem sam z jego ojcem.
- Jak.. Co… się…- nie mogłem wykrztusić z siebie ani słowa.
- Przedawkował coś…-mężczyzna spojrzał na mnie smutno- Na jego ręce… Miał twoje imię wydrapane nożem…- Nie mogłem w to uwierzyć. Miałem ochotę się zabić. Jak ja mogłem zrobić coś takiego?! Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zakręciło mi się w głowie i po chwili uderzyłem z całej siły o podłogę.

Rozdział 2

Mam nadzieję, że dalej też bd nieźle. Z góry przepraszam za błędy i zjechaną interpunkcję. Miłego czytania :>
___________________________________________
Po jakiś 40 minutach parkowałem samochód pod domem Josha. Max stał przed drzwiami. Kiedy tylko mnie zobaczył rozłożył ramiona i po chwili zacisną je na mnie. Zobaczyłem że przez bramę wszedł Gerard.
- Cześć- przywitaliśmy go chórem.
- Cześć… -Odpowiedział cicho i wyjął paczkę papierosów. Max oderwał się ode mnie i zabrał brunetowi małe pudełko.
- Dzięki- powiedział ironicznie i wszedł do domu.
- Sorry za niego – popatrzyłem na smutnego Gerarda i podsunąłem mu moje papierosy.
Uśmiechnął się i zapalił jednego.
Stałem i gadałem z jakimiś ludzi co chwilę popijając piwo z butelki. Naprawdę nie źle się bawiłem.
- Ej, emo!- Max podszedł do gerarda i kopną go dość mocno- Na początku próbowałem nie zwracac na to uwagi jednak dłużej nie dalem rady.
- Max! Do cholery, daj spokój. Chodź na górę- Uśmiechnąłem się zalotnie i pociągnąłem go za rękę.
- Czekaj Frankie- powiedział i pocałował mnie w usta po czym jeszcze raz uderzył bruneta.
- Kurwa, zostaw go!- stanąłęm miedzy nimi i ruchem ręki odsunąłem Gerarda.
- Hej, kochanie, nie chcesz się zabawić? Przecież sam zgodziłeś się na wrobienie tego debila w imprezę- uśmiechnął się i poszedł po piwo. Gerard spojrzał się na mnie jak na największego skurwysyna i wyszedł z domu. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłem za nim. Jednak w drzwiach coś mnie zatrzymało. Przeciez kompletnie mi na nim nie zależało. Był szkolną ofiarą, która nic nie znaczyła. Był zerem. A ja się z takimi nie zadaję- skwitowałem i wróciłem na imprezę.  
Po paru godzinach byłem już kompletnie pijany i bardzo mądrze postanowiłem, wrócić do domu…samochodem. Wsiadłem i odpaliłem silnik. Nie wiem jakim cudem dojechałem do domu nie obijając samochodu, ani nie robiąc krzywdy sobie. Pchnąłem frontowe drzwi i wszedłem do hallu z którego wchodziło się do salonu. Nie mając pojęcia która jest godzina, zdjąłem z siebie kurtkę i ruszyłem w stronę swojego pokoju, zataczając się prawie przy każdym kroku. Doszedłem do pokoju i przewróciłem się jak debil pod samymi drzwiami. Próbowałem wstać, ale tak strasznie kręciło mi się w głowie, ze nie mogłem nawet podnieść się do pozycji siedzącej.
- Frank?- mama wstała z kanapy i podeszła do mnie patrząc się na moje poczynania. Podała mi rękę i pociągnęła mnie do siebie, po czym zaprowadziła do łóżka. Zasnąłem natychmiast i miałem wrażenie że tak samo szybko musiałem wstać. Otworzyłem oczy i łapiąc się za zbolałą głowę usiadłem na łóżku. Z wielkim trudem wykonałem wszystko co należało do porannej toalety. Następnie wyjąłem z szafy jakieś ciuchy i szybko się ubrałem po czym wyszedłem z pokoju.
- Cześć- wyszeptałem i podszedłem do ekspresu z kawą.
- Następnym razem jak tyle wypijesz to nie jedź samochodem. Nie chce mi się wydawać pieniędzy na lakierowanie- tata spojrzał na mnie z wyrzutem i wrócił do czytania porannej gazety. Nie miałem z ojcem zbyt dobrych kontaktów. Uważał, że wystarczą mi jego pieniądze i to że spełnia moją każdą zachciankę. Poczułem że w kieszeni wibruje mi telefon.
- Cześć, kochany. O której będziesz w szkole?
- Spierdalaj. Nie ide do szkoły- syknąłem i rozłączyłem się.
- Wyrażaj się! I idziesz do szkoły.- popatrzyłem na ojca z wyrzutem- Bierz plecak i spadaj. Dziś na piechotę idziesz. Nie będziesz miał prawa dotykać swojego samochodu, dopóki nie zmądrzejesz i przestaniesz go niszczyć jeżdżąc po pijaku- zgromiłem go wzrokiem i wypiłem z kubka całą kawę na raz. Po chwili wyszedłem z domu i niechętnie włócząc nogami powędrowałem do szkoły. W drodze do niej napisałem Maxowi krótkiego smsa że zaraz będę, jednak kiedy wszedłem do szkoły nie widziałem go. Nie odpisał, nigdzie go nie było. W pewnej chwili rozejrzałem się po szkole i zobaczyłem grupę sportowców śmiejących się z jakiegoś bruneta… Gerard…
- Ej, zostawcie go- powiedziałem obojętnie i podszedłem do nich. Rozstąpili się i odeszli uśmiechając się do mnie. Jakby nie było, byłem chłopakiem kapitana szkolnej drużyny sportowej. Rozejrzałem się wokół i nawet nie zwracając uwagi na chłopaka który pospiesznie zbierał z podłogi swoje rzeczy udałem się do szafki.
- Dzięki- usłyszałem za sobą głos.
- Spieprzaj- rzuciłem tylko i trzasnąłem drzwiami.
- Frank?!- usłyszałem moje imię wykrzyczane na cały korytarz przez szkolną ofiarę. Obruciłem się szybko i posłałem mu wkurzone spojrzenie.
- Czego chcesz?
- Czemu… Czemu mnie wrobiłeś w tą imprezę? Mówiłeś, że to na serio- spojrzałem na niego z ironią.
- Na prawdę myślisz, że zainteresowaliśmy się tobą, bo uważamy, że do nas pasujesz? Jesteś zerem. Nic nie znaczysz w tej szkole. A tu nikt się z takimi nie zadaje. Pewnie gdybym cię nie bronił byłaby lepsza zabawa- skwitowałem i odszedłem od niego. Stał na środku korytarza oszołomiony. W głębi mojego zimnego i wypranego z uczuć serca coś mnie zabolało, jednak zignorowałem to. Po co miałbym litować się nad kimś takim.

Rozdział 1

No więc tak. Nie dbam generalnie o wygląd bloga, bo jakoś średnio mnie to interesuje. Dobra. Rozdział pierwszy... W imieniu Franka jakby coś xd
___________________________________________________

Wysiadłem do samochodu i trzasnąłem drzwiami. Chwile potem zobaczyłem jak wszyscy się na mnie patrzą. Za każdym razem tak było. Patrzyli się na mnie z czymś w rodzaju podziwu i zazdrości w oczach, a ja byłem z tego dumny. Szedłem przez szkolny parking w podniesioną głową, jakbym był od nich lepszy- tak też uważałem… Każdego z nich uważałem, za co najmniej poziom gorszego ode mnie. Najstraszniejsze w tym wszystkim było to, że nie widziałem nic złego w swoim zachowaniu. Po prostu byłem od nich lepszy. I tyle. Doszedłem do grupki moich kumpli i powitałem ich w entuzjazmem.
- Idziesz dziś do Josha?- Charlotte spojrzała na mnie z uwielbieniem w oczach. Od podstawówki coś do mnie miała. Niestety, nie miała, na co liczyć. Miałem chłopaka i nie zamierzałem tego zmieniać.
- Nie wiem- odpowiedziałem obojętnie i zacząłem gadać z organizatorem imprezy.  Chwilę później podszedł do nas Max i pocałował mnie prosto w usta.
- Hej, śliczny- powiedział z zadziornym uśmiechem kiedy odkleił się ode mnie. Wszyscy popatrzyli na nas z uroczymi uśmiechami… no oprócz Charlotte, która nie mogła znieść tego widoku- Chodźmy do szkoły- chłopak chwycił mnie za rękę i pociągną do wejścia. Przeszliśmy razem koło szafek, kiedy przy jednej z nich zobaczyliśmy największe szkolne Zero. Czarno włosy chłopak popatrzył na nas ze strachem w oczach. Max zawsze go wyzywał śmiał się…
- Cześć- powiedział sztucznie miło i podszedł do przestraszonego chłopaka- A może ty chcesz iść do Josha na imprezę, co?- Gerard zdziwił się i spojrzał najpierw na mnie a potem na mojego chłopaka.
- Emmm… No nie wiem…
- Jedyna szansa,  żebyś przestał być szkolną ofiarą- powiedziałem obojętnie.
- Zobaczę- odpowiedział i szybko odszedł. Na jego twarzy widziałem pomieszanie strachu, zdziwienia i pewnego rodzaju szczęścia.
-Co ty kombinujesz?- Spytałem z lekkim niepokojem w głosie.
- Nie chcesz się zabawić?- za jego podłym uśmiechem nie kryło się nic dobrego… Tylko czemu ja się tym interesowałem?
 ***
Lekcje skończyły się dziwnie szybko. Całą paczką wyszliśmy ze szkoły. Max natychmiast ruszył w stronę bruneta siedzącego na murku przy szkole. Przywitał go klepiąc po ramieniu, tak ze chłopak spadł z muru i wylądował na trawie. Max rzucił coś w stylu ‘ dziś 18:00. Chyba wiesz gdzie mieszka?’ i odszedł nawet nie pomagając brunetowi wstać. Wszyscy zaczęliśmy się z niego podle śmiać i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Spadam- rzuciłem i oderwałem się od grupy po czym podszedłem do mojego samochodu. Zanim otworzyłem drzwi podszedł do mnie troszkę wyższy ode mnie brunet.
- Czego oni ode mnie chcą?- zapytał ze smutkiem. Kiedy spojrzałem na jego twarz, poczułem się winny.
- Nie wiem. Wsiadaj. Podwiozę cię.- właściwie nie wiem czemu się przejąłem… Może dlatego że był całkiem ładny?
Zawahał się po czym wsiadł do mojej czarnej alfy romeo. Przez chwile jechaliśmy w ciszy, kiedy nagle Gerard spojrzał na mnie z bólem w oczach i spytał:
- Na serio.. Czego oni ode mnie chcą? Nigdy im nic nie zrobiłem…
- G..erard? Nie wiem czego on ciebie chcą. Średnio mnie to obchodzi.
- Ale… ciągle z nimi chodzisz i w ogóle. Myślałem że może powiesz mi, czy to z imprezą jest na serio.
Coś mnie tknęło, ale nie mogłem zniszczyć chłopakom dobrej zabawy.
-Na serio. Chcą żebyś tam przyszedł- skłamałem zachowując sztuczny uśmiech.
Odwiozłem Gerarda i wróciłem do domu. Wszedłem przez frontowe drzwi i pierwsze co mnie powitało to urocza rodzinna kłótnia.
- Cześć! Już jestem!- próbowałem ich przekrzyczeć. Moja matka zauważyła mnie i przywitała lekkim uśmiechem. Poszedłem do swojego pokoju i poszukałem jakiś ciuchów na imprezę. Wyciągnąłem z szafy białoczarną koszulkę z długim rękawem i czarne rurki. Rzuciłem na łóżko wybrane ubranie i wyszedłem przed dom wyciągając papierosa. Nikt u mnie w domu nie palił więc posłusznie wychodziłem przed dom. Co prawda rodzice mieli do mnie pretensje o to co robię, jednak przyzwyczaili się już. Usiadłem na schodku przed domem i zapaliłem fajkę.
- Zostaw to świństwo- mama usiadła obok mnie i próbowała zabrać mi papierosa.- Co się dzieje?
Jak ona mnie dobrze znała. Nie rozmawialiśmy zbyt dużo, ale kiedy trzeba było mogłem się jej wygadać.
- Uhhh.. Widzisz, bo Max- na sam dźwięk tego imienia skrzywiła się. Nie lubiła go. Nie uważała, że jesteśmy na serio razem. Zawsze powtarzała że nic głębszego z tego nie wyjdzie.- jest taki chłopak w szkole… No wiesz typowa szkolna ofiara- popatrzyłem na nią lekko znudzony- No więc Max zaprosił go na imprezę… dzisiejszą. A właśnie która godzina?
- 17- odpowiedziała i chciała słuchać dalej. Wstałem i bez słowa rzuciłem za siebie papierosa.
Nie kończąc wypowiedzi wszedłem do domu i ruszyłem do swojego pokoju żeby się przebrać. Założyłem naszykowane ubrania i poszedłem do łazienki. Stanąłem przed lustrem, wziąłem czarną kredkę i precyzyjnie obrysowałem nią oczy. Po kilkunastu minutach wyszedłem z pokoju gotowy na imprezę.
- Nie dokończysz?- mama spojrzała na mnie kiedy chciałem już wyjść. – Zaprosił go na imprezę… i co?
- No bo oni coś kombinują, a ja nie wiem co… Zal mi tego niezdarnego debila!
-Jej… Frankie… Ty przejmujesz się kimś innym…?-mama popatrzyła na mnie wielkimi oczami. Zgromiłem ją wzrokiem.- Po prostu, jeśli ci na nim zależy… obroń go kiedy będzie trzeba…- powiedziała  tylko i odeszła w stronę salonu.