___________________________________________
Po jakiś 40
minutach parkowałem samochód pod domem Josha. Max stał przed drzwiami. Kiedy
tylko mnie zobaczył rozłożył ramiona i po chwili zacisną je na mnie. Zobaczyłem
że przez bramę wszedł Gerard.
- Cześć-
przywitaliśmy go chórem.
- Cześć… -Odpowiedział
cicho i wyjął paczkę papierosów. Max oderwał się ode mnie i zabrał brunetowi
małe pudełko.
- Dzięki-
powiedział ironicznie i wszedł do domu.
- Sorry za
niego – popatrzyłem na smutnego Gerarda i podsunąłem mu moje papierosy.
Uśmiechnął
się i zapalił jednego.
Stałem i
gadałem z jakimiś ludzi co chwilę popijając piwo z butelki. Naprawdę nie źle się bawiłem.
- Ej, emo!- Max podszedł do
gerarda i kopną go dość mocno- Na początku próbowałem nie zwracac na to uwagi
jednak dłużej nie dalem rady.
- Max! Do cholery, daj spokój.
Chodź na górę- Uśmiechnąłem się zalotnie i pociągnąłem go za rękę.
- Czekaj Frankie- powiedział i
pocałował mnie w usta po czym jeszcze raz uderzył bruneta.
- Kurwa, zostaw go!- stanąłęm
miedzy nimi i ruchem ręki odsunąłem Gerarda.
- Hej, kochanie, nie chcesz
się zabawić? Przecież sam zgodziłeś się na wrobienie tego debila w imprezę-
uśmiechnął się i poszedł po piwo. Gerard spojrzał się na mnie jak na
największego skurwysyna i wyszedł z domu. Nie zastanawiając się dłużej
pobiegłem za nim. Jednak w drzwiach coś mnie zatrzymało. Przeciez kompletnie mi
na nim nie zależało. Był szkolną ofiarą, która nic nie znaczyła. Był zerem. A
ja się z takimi nie zadaję- skwitowałem i wróciłem na imprezę.
Po paru
godzinach byłem już kompletnie pijany i bardzo mądrze postanowiłem, wrócić do
domu…samochodem. Wsiadłem i odpaliłem silnik. Nie wiem jakim cudem dojechałem
do domu nie obijając samochodu, ani nie robiąc krzywdy sobie. Pchnąłem frontowe
drzwi i wszedłem do hallu z którego wchodziło się do salonu. Nie mając pojęcia
która jest godzina, zdjąłem z siebie kurtkę i ruszyłem w stronę swojego pokoju,
zataczając się prawie przy każdym kroku. Doszedłem do pokoju i przewróciłem się
jak debil pod samymi drzwiami. Próbowałem wstać, ale tak strasznie kręciło mi
się w głowie, ze nie mogłem nawet podnieść się do pozycji siedzącej.
- Frank?-
mama wstała z kanapy i podeszła do mnie patrząc się na moje poczynania. Podała
mi rękę i pociągnęła mnie do siebie, po czym zaprowadziła do łóżka. Zasnąłem
natychmiast i miałem wrażenie że tak samo szybko musiałem wstać. Otworzyłem
oczy i łapiąc się za zbolałą głowę usiadłem na łóżku. Z wielkim trudem
wykonałem wszystko co należało do porannej toalety. Następnie wyjąłem z szafy
jakieś ciuchy i szybko się ubrałem po czym wyszedłem z pokoju.
- Cześć-
wyszeptałem i podszedłem do ekspresu z kawą.
- Następnym
razem jak tyle wypijesz to nie jedź samochodem. Nie chce mi się wydawać
pieniędzy na lakierowanie- tata spojrzał na mnie z wyrzutem i wrócił do
czytania porannej gazety. Nie miałem z ojcem zbyt dobrych kontaktów. Uważał, że
wystarczą mi jego pieniądze i to że spełnia moją każdą zachciankę. Poczułem że
w kieszeni wibruje mi telefon.
- Cześć,
kochany. O której będziesz w szkole?
-
Spierdalaj. Nie ide do szkoły- syknąłem i rozłączyłem się.
- Wyrażaj
się! I idziesz do szkoły.- popatrzyłem na ojca z wyrzutem- Bierz plecak i
spadaj. Dziś na piechotę idziesz. Nie będziesz miał prawa dotykać swojego
samochodu, dopóki nie zmądrzejesz i przestaniesz go niszczyć jeżdżąc po pijaku-
zgromiłem go wzrokiem i wypiłem z kubka całą kawę na raz. Po chwili wyszedłem z
domu i niechętnie włócząc nogami powędrowałem do szkoły. W drodze do niej
napisałem Maxowi krótkiego smsa że zaraz będę, jednak kiedy wszedłem do szkoły
nie widziałem go. Nie odpisał, nigdzie go nie było. W pewnej chwili rozejrzałem
się po szkole i zobaczyłem grupę sportowców śmiejących się z jakiegoś bruneta… Gerard…
- Ej,
zostawcie go- powiedziałem obojętnie i podszedłem do nich. Rozstąpili się i
odeszli uśmiechając się do mnie. Jakby nie było, byłem chłopakiem kapitana
szkolnej drużyny sportowej. Rozejrzałem się wokół i nawet nie zwracając uwagi
na chłopaka który pospiesznie zbierał z podłogi swoje rzeczy udałem się do
szafki.
- Dzięki- usłyszałem za sobą głos.
- Spieprzaj- rzuciłem tylko i
trzasnąłem drzwiami.
- Frank?!- usłyszałem moje
imię wykrzyczane na cały korytarz przez szkolną ofiarę. Obruciłem się szybko i
posłałem mu wkurzone spojrzenie.
- Czego chcesz?
- Czemu… Czemu mnie wrobiłeś w
tą imprezę? Mówiłeś, że to na serio- spojrzałem na niego z ironią.
- Na prawdę myślisz, że
zainteresowaliśmy się tobą, bo uważamy, że do nas pasujesz? Jesteś zerem. Nic
nie znaczysz w tej szkole. A tu nikt się z takimi nie zadaje. Pewnie gdybym cię
nie bronił byłaby lepsza zabawa- skwitowałem i odszedłem od niego. Stał na
środku korytarza oszołomiony. W głębi mojego zimnego i wypranego z uczuć serca
coś mnie zabolało, jednak zignorowałem to. Po co miałbym litować się nad kimś
takim.
Ale Frank ma charakterek. I tak pokocha Gerarda. W końcu to Frerard. No cóż idę czytać dalej...
OdpowiedzUsuń